poniedziałek, 16 listopada 2009

Przepraszam Pana, znów jestem zakochana

Gdzie jesteś moja Zdolności pisania? Zamiast ubierać, rozbierasz moje myśli ze słów, pozostawiając suchą dziennikarską prawdę. Racjonalność patrzenia... Co się ze mną stało między Wtedy, plażą a Dziś, zadrukowaną zdarzeniami gazetą? Klawisze brzęczą tak samo, ale inne zlepki liter. Porzuciłam pierwszą miłość. Jakkolwiek brzmi to okrutnie, sama od siebie tego wymagałam. Można powiedzieć: mam, co chciałam.

Zmiany. Nieustanny towarzysz człowieka.

Jutro będzie inne niż dziś jest Dzisiaj. Ale jabłoń niezmiennie ta sama. Wciąż czeka.

środa, 30 września 2009

Jednak uroczy ten Rzym

Nad wielkim kubkiem zielonej herbaty spisuję raz jeszcze to wszystko, co przez ostatnie dni opowiadałam na lewo i prawo, odpowiadając na nieustanne pytania: „Jak było?”.

Po pierwsze, i wszystko inne dzięki temu jestem w stanie wybaczyć, Rzym zachwycił mnie okiennicami. Cóż za rozkosz mieć okiennice – drewniane, brązowe lub ciemnoniebieskie. A tam wszyscy mają. Do okiennic dodajmy bujną pięknie roślinność, wszechobecną. Tam chyba w krwi płynie miłość do roślin. Bo to jednak zajmować się nimi trzeba, więc w Polsce nie każdy posiada kwiatki, kwiatuszki, a jak posiada, w domu najczęściej, to nie na balkonach. Być może wynika to z tych krótkich trzech miesięcy, kiedy na balkonowe rośliny pozwolić sobie możemy. Natomiast Włosi... każdy balkon ocieka zielenią. Podwórka zarośnięte. Płoty przed domami zarośnięte. Niesamowite.


Po drugie, co jest bardzo nieprzyjemne, Rzym jest strasznie zaśmiecony. W każdym możliwym kącie hałdy śmieci przeróżnych. Gdańsk po powrocie wydał mi się idealny, czyściutki, poukładany. W Rzymie jest chaos. Samochody zaparkowane wszędzie – na chodnikach, skrzyżowaniach, w dwóch rzędach. Czerwone światło i zielone mogłoby właściwie nie istnieć, bo i po co, skoro nikt na nie nie zwraca uwagi?... A jednak jest coś, co przyciąga w Rzymie.

Zatrzymany czas.

Niezmiennie te same place, fontanny sprzed setek, setek lat. Panteon co wyrasta niespodziewanie pośród krętych, brukowanych uliczek. Ma się wrażenie jakby był egzotycznym okazem pośród zmian zachodzących przez te wszystkie lata. Hiszpańskie Schody z bawiącymi się na nich włoskimi dziećmi. Zamyślone spojrzenia utkwione w przelewających się strumieniach wody na Piazza Navona. Koloseum ze swoim misternym i przemyślanym wykonaniem. Tą samą drogą dawno, dawno temu szli chrześcijanie na śmierć... Forum Romanum w gruzach myśli.

Wieczór spędzony na uroczym spacerze cudownie oświetlonymi wąskimi uliczkami. Schody wszechobecne, czarujące chwilą. Restauracje z wystawionymi stołami i krzesłami tętnią życiem. Godzina 20 i później – czas, kiedy widać, że Włosi żyją. Nie to co siesta, kiedy miasto zamiera.

W Rzymie jest leniwie. Z hotelowego pokoju rozciąga się widok drobnych, najwyżej kilkupiętrowych domków. Na horyzoncie nieśmiało zarysowane szczyty gór. Czerwieniący się zachód słońca. Chyba zawstydzony tymi śmieciami. Szept wody. Cisza snu.

To, co zdołałam zatrzymać dla siebie.

poniedziałek, 7 września 2009

Lokomotywa, 6 września 2009

 Choć jeszcze jest lato, pierwsze podmuchy chłodnego przyjemnie wiatru przesuwają opadłe liście, można powiedzieć, z kąta w kąt. Spod czarnej bardzo starej bramy zamiatane są w zagłębienia brukowanych ulic Starego Miasta. Leżą w parkach, pod ławkami, na których przysiadają zaaferowani swoimi sprawami zabiegani ludzie. Liście wsłuchują się w ich tajemne rozmowy, odkrywanie dusz. Zwykli i jak najbardziej niezwykli snują szeptem rozważania o swoim małym życiu i wielkości świata. Liście suną dalej, nucąc jesienną piosenkę o nowym, jakimś zupełnie nowym początku. 
 Wrzosy są hitem każdej kwiaciarni, każdej kawiarni. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jesień przynosi ze sobą fiolet i róż – dostojne, wyraźne, a jednocześnie bliskie i ciepłe. Nawet myśli mam bardziej fioletowe niż zwykle. I któż to znowu wymyślił, że róż jest brzydki, lalkowy, a do niego pasują tylko białe kozaczki?! Otóż róż ma swoją głębie, nasycenie. Jest jednocześnie frywolny i pełen umiaru, jeśli trzeba. Taktowność różu jest dla mnie sprawą oczywistą. 
 A wracając do przerwanego wątku, nie ma drugiej takiej pory roku jak jesień. Z miłości do jesieni jestem w stanie wytrzymać nawet długą smutną zimę. Mroźną, szarą, z ciemnością i chłodem o poranku, który zimą właśnie rozbiega się ze świtem. Jesień przynosi mi zawsze wiele ciężkiej, wyczerpującej pracy (od tego roku przez cały rok będzie jej tak samo dużo :)), a jednak spacer wśród tych (de facto martwych liści) jest rekompensatą wszystkich niedospanych nocy, wszystkich stresów. Trudno jest opisać fenomen jesieni – z jednej strony coś zasypia bezpowrotnie, z drugiej musi, aby mogło urodzić się nowe. 
 „Lokomotywa”, podobnie jak jesień (a może zwłaszcza jesienią) jest miejscem odpoczynku. Pociągi mają w sobie tego ducha refleksji nad minionym i nad przyszłym czasem. Jedziesz, a jednak zatrzymujesz się, aby pomyśleć, złapać oddech. Moja „Lokomotywa” to absurdalnie mój przystanek. Ile ja bym dała żeby zatrzymać wczorajszą chwilę samotności. Niedzielne popołudnie, kiedy byłam tylko ja ze swoimi myślami i Bóg blisko, tak blisko. Kiedy wszyscy ludzie byli bardzo odlegli, ale to przecież potrzebne czasami. Nie było mi smutno. 
 Pomyślałam o miłości do drugiego człowieka, o tym jak trudno kochać nieprzyjaciół, uniżać się przed innym, zawsze tę drugą osobę uważać za wyższą od siebie, oddawać potrzebującemu, poświęcać swój czas, pieniądze, komfort życia dla drugiej osoby. Nie upierać się przy swoim nawet, jeśli mam rację. Jezus był Bogiem i nie upierał się przy tym, aby traktowano go jak Boga, ale uniżył się i służył człowiekowi. Wiecie po czym poznaję naprawdę wielkich ludzi? Po tym, że nie wyczuwam, że są wielcy, nie zaznaczają zasięgu swojego wpływu, pozycji, stanowiska, ale potrafią być przy mnie, słuchać, mówić. Są. Są przede wszystkim. Pomyślałam więc o tym, jak dobrze, że to Bóg jest źródłem miłości. 
 Tam, w tej „Lokomotywie” pojawiło się małżeństwo z małą córeczką. Ja zajmowałam stolik dla czterech osób, a dla nich było miejsce tylko przy stoliku dwuosobowym. Powiedziałam, że się przesiądę, bo im będzie wygodniej. Uśmiechnęli się, podziękowali. Niedługo potem do „Lokomotywy” weszła młoda dziewczyna, chyba z mamą. Kiedy jadłam, ona zapytała mnie co jem, bo wygląda bardzo apetycznie. Ja z uśmiechem odpowiedziałam i pochwaliłam naleśnika z mielonym mięsem, żółtym serem i szpinakiem (polecam!). I wiecie co?... Było bardzo miło. 
 Ta jesień będzie jednak inna. Bo wśród bajecznych liści wyłaniają się cudowni ludzie, dla których zdecydowanie warto nie spać tych ośmiu wymarzonych godzin. Brakuje mi bardzo bliskości obcych twarzy, które w przeciągu jednego uśmiechu stają się miłe i kochane. Jest tylko jedna skuteczna na to rada – my najpierw musimy tacy być dla innych. A potem, co posialiśmy, to i żąć będziemy. :) 

PS. Jakimś nieznanym mi sposobem karteczka „Informacji nie udzielamy” zniknęła z kiosku! Czyżby odpowiedzialny za karteczkę pan lub odpowiedzialna pani byli czytelnikami mojego bloga? :)

sobota, 22 sierpnia 2009

Informacji nie udzielamy

          Ostatnimi czasy oczekując w umówionym miejscu na koleżankę, zwróciłam uwagę na karteczkę widniejącą na kiosku. Napis początkowo nie wydał mi się zaskakujący. „Informacji nie udzielamy”. Kiosk stoi tuż przy dworcu głównym, mnóstwo turystów latem, w związku z tym i mnóstwo pytań o kierunek, miejsca, wydarzenia, ulice. Sama kiedyś rozdawałam ulotki kilka metrów od tego kiosku i więcej czasu spędziłam na odpowiadaniu na pytania niż na monotonnym wciskaniu niechcianych karteczek. Przypomnienie tego faktu dało mi właśnie do myślenia. Przecież wówczas nie przyszło mi zupełnie do głowy żeby wykazywać się negatywnymi odczuciami w stosunku do owych zabłąkanych turystów. Wręcz przeciwnie, mogłam pomóc, a i oni wydawali się wdzięczni i spokojniejsi po rozmowie ze mną.
          Zaczęłam zastanawiać się z jakiego powodu ktoś przyczepił tę karteczkę. Fakt jest taki, że na pewno pytali i było ich wielu. Zapewne z czasem stało się owe pytanie uciążliwe dla sprzedawcy w kiosku. Dlatego postanowił przyczepić karteczkę. Zdaje się jednak, że powinien jeszcze umieścić ją w co najmniej trzech językach: angielskim, niemiecki i francuskim. Dla pewności. Oczywiście nie mogę wiedzieć na pewno, że motywacja sprzedawcy tak właśnie wyglądała, ale wydaje się to całkiem prawdopodobne. Być może w najbliższym czasie będę miała okazję zebrania informacji z pierwszej ręki, gdyż wybieram się do centrum. Wtedy rozszerzę ten akapit.
          Jednak nie interesuje mnie tylko ta pojedyncza sytuacja. Zaczęłam zastanawiać się czy wszyscy, generalnie (choć to zawsze jest krzywdzące stwierdzenie), nie przyczepiamy do siebie tego typu karteczek. Robimy to metaforycznie – morderczym spojrzeniem, obojętną miną, słuchawkami wczepionymi w uszy, odwróceniem głowy, szybkim i nagłym odejściem, krótkim „nie”, pogardliwym burknięciem. Czy nie jest tak, że izolujemy się od nieznajomych, nie chcemy im pomóc, choć być może ta pomoc polegałaby jedynie na potwierdzeniu, że przechodzień idzie we właściwym kierunku?
          „Informacji nie udzielamy”. A ja pytam: dlaczego? Dlaczego, jeśli ktoś podejdzie do mnie i zapyta, gdzie tanio można przenocować w Gdańsku, mam mu odpowiedzieć: „Nie udzielam informacji”. Mogę nie wiedzieć, to również jest informacja. Jednak czy wolno mi zostawić takiego człowieka samego jeśli dokładnie wiem, gdzie znajdzie nocleg? To, że nie pracuję w Informacji Turystycznej nie oznacza, że nie muszę mu pomóc. Może inaczej, ja nic nie muszę, ale czy nie byłoby nam milej, lepiej, łatwiej?
          W naszej relacji z drugim człowiekiem zawsze musimy spróbować odwrócić role. Co by było gdybym to ja potrzebował pomocy, kilku prostych słów? Nie tylko o kierunku podążania. Może poklepania po ramieniu, może wysłuchania, ciepłego uśmiechu? Jest tyle wokół ludzi spragnionych zainteresowania, relacji, ciepła, a my chodzimy zbyt często z wypisanym na czole: „To mój teren, nie waż się tu wchodzić.” Czy to nie jest przerażające? Czy nie powinniśmy czegoś zmienić?
          Niedawno rozmawiałam z pewną młodą dziewczyną, która przyjechała do Polski z USA na kilka miesięcy. Pytałam ją o naszą kulturę, co jest innego, co ją zaskakuje. Powiedziała mi, że nie może zrozumieć dlaczego po miesiącu ludzie na osiedlu wciąż się do niej nie uśmiechają. Zna ich twarze, kojarzy całe rodziny, widują się kilka razy w tygodniu, ale wszyscy jakby udawali, że widzą się po raz pierwszy. Jej kultura jest zupełnie inna od naszej. Ona przyzwyczajona jest do „zagadywania” ludzi, których widzi pierwszy raz na ulicy, do krótkiej rozmowy, do spontanicznej pomocy. Takie proste gesty... one zwyczajnie otwierają nas wzajemnie na siebie. Czy to nie jest i miłe, i dobre?
          Mam głęboką nadzieję, że bardzo przesadziłam z porównaniem „kioskowej” karteczki o nieudzielaniu informacji do ludzkiej obojętności na innych. Mam nadzieję, że to tylko incydent. Mam nadzieję, a jednak mocno przeczuwam coś zupełnie innego. Jednak w tego typu sprawach staram się być bardzo naiwna i do końca spodziewać się tylko dobrego.
          Bo i cóż mam powiedzieć Kochani... zmiany bolą.

środa, 12 sierpnia 2009

Dwunastego sierpnia

          Sierpień. Sam środek ostatnich w moim życiu wakacji. Nadbałtycka plaża. Szum morza i ten męczący na dłuższą metę krzyk mew.
          Niebo jest dziś znacznie ciekawsze niż ziemia. Chmury układają się w podniebny świat pełen komnat, korytarzy, nieznanych nikomu tajemnych skrytek. Tak jak tutaj, tam też są dwa królestwa: jasne, wypełnione pokojem, miłością i ciemne, wiecznie knujące zło, zapatrzone w siebie, w zysk.
          Być może bardziej niż kiedykolwiek rozumiem, że walka wciąż się toczy. Każdego dnia podejmowane są liczne próby byśmy nie poznali prawdy, zwątpili, zrezygnowali. 
          Być może dziś jest dokładnie ten dzień, kiedy podejmuję decyzję determinującą całe moje życie. Za wiele lat wspomnę datę 12 sierpnia 2009 roku i powiem zamyślona, że TO wydarzyło się wtedy. Zupełnie nie wiem jak TO się stanie, ale trochę jest tak, jakby inaczej być nie mogło.

czwartek, 6 sierpnia 2009

On zaraz wraca

          Wakacyjnie.
          Słońce jest zupełnie takie samo jak kilkanaście lat temu, kiedy wstawałam wcześnie rano (wcale nie dlatego, że musiałam to robić, ale z chęci) i kompletowałam szybko koszulkę i spodenki żeby jak najszybciej znaleźć się na podwórku. Kiedy wychodziłam na klatkę schodową czułam przyjemny chłód studzący moje nazbyt rozpasane marzenia o innym świecie. Świecie, w którym będę dorosła. Pierwsze radosne słoneczne promienie zawracały jednak w głowie tak bardzo, że zapominałam o wszystkim. Było błogie tu i teraz. Bez obaw, bez odpowiedzialności, bez decyzji, które miałyby konsekwencje na całe życie.
          Spędzałam dnie na zbieraniu jabłek, zielonego groszku, chodzeniu po drzewach, gapieniu się w chmury. A kiedy już zaczynał zapadać zmrok, na końcu ulicy, na której mieszkałam, razem z koleżanką przysiadałyśmy na schodku przed klatką i wymyślałyśmy różne sposoby wkładania sznurowadeł w trampki. To chyba najmilsze zajęcie jakie pamiętam z dzieciństwa.

          Żyję historiami innych ludzi, którzy podróżują, oglądają, doznają, przeżywają swoje przygody. Sama wciąż jestem „sztywna” i nie potrafię uchwycić tego, co na mnie czeka. Niesamowite opowieści z grubych książek, które nigdy się nie zdarzyły. Słowa z przeszłości, które dziś brzmią jak baśń, ale czy były baśnią rzeczywiście, kiedy się dokonywały? Patrzeć z zazdrością na życia, które nie pozostawią po sobie nic więcej jak tylko stosy artykułów z gazet, które spłoną, strony internetowe, do których nikt nie będzie miał dostępu.
 
          Pytamy wszyscy: o co chodzi w tych kilkudziesięciu latach tu, na Ziemi? Odpowiedzi miliony. Nic, zdaje się, pewnego. Ale coraz bliżej, coraz bliżej, coraz bliżej.

          Te sznurowadła nie będą nawet wspomnieniem. Jezus przykleił do Ziemi kartkę „Zaraz wracam”. Jego miłość bez granic, sięga ponad horyzont. Bądźmy gotowi. [zarazwracam.org]

piątek, 17 lipca 2009

Spóźniona kraksa z życiem

Zderzam się z życiem. Staję się niespełnionym marzeniem, opowieścią, która nagle się skończyła. Wyśniłam sobie życie, w którym nie brałam nikogo na serio. Traktowałam je jak przepiękną bajkę. Popełniłam tylko jeden błąd – uczyniłam z siebie narratora. Bardziej... myślałam, że nim rzeczywiście jestem. W moich marzeniach o życiu nie było założeń o czyjejś wolnej woli. Kto nie wchodzi w moją bajkę, musi ją opuścić.
Zawoalowane pragnienie spełnienia. Przez jakiś czas czułam żal. Nie takie miało być. Nie takie wyśniłam. Uczucie oszukanej przez... Kiedy byłam mała i wymyślałam kim będę, jak już będę duża, nikt nie powiedział mi czym jest życie. Wymyśliłam więc wszystko czego można pragnąć. Z czasem, gdy dorastałam oczekiwania wobec siebie i innych rosły. W miarę poznawania świata, w miarę rozwoju postrzegania. Ale przecież nikt mnie nie oszukał. Jeśli już to ja sama, wymyślając życie niemożliwe.
Można powiedzieć całkiem dramatycznie – moje życie jest niespełnionym marzeniem małej dziewczynki. Czy to normalne, by marzenia pryskały jak te bańki mydlane w zderzeniu z murem życia dopiero teraz? Rozczarowanie, że chmury nie są z waty cukrowej zwykle przychodzi znacznie wcześniej.
Co jeszcze znajdę we mnie co mnie tak zaskoczy? W końcu „Żelazo ostrzy się żelazem a zachowanie swojego bliźniego wygładza człowiek.” (Przyp. 27:17).

sobota, 11 lipca 2009

Magazyn(owanie) porad

          Substytutem życia kolorowe pisma, w których znajdzie wszystko, co tworzy kobietę. Kolorowa okładka, początkowo budząca nieufność idealnym zestawieniem, grą kolorów, niezmąconym uśmiechem, z czasem budzi ufność. Może będzie rzeczywiście lepiej. Na początek kilka próbek w plastykowych eleganckich kubraczkach. Kosmetyków, na które jej nie stać, ale które kupi, odmawiając sobie kilku kolacji. Twarze patrzą na nią przekonywująco. Potakują, szepczą, kuszą. Bądź jak my… mówią. Kłamią.
          Ona, prawie we łzach, ktoś chce dla niej dobra. Kilka jeszcze stron, na których nic nie ma aż… jest wreszcie. List od Redakcji, która… tak, na całe szczęście doskonale rozumie jej sytuację, jej potrzeby. Jest przy niej w trudnych chwilach, zawsze doradzi, zawsze wyciśnie kilka słów pociechy żeby zwabić ją, zwabić, zwabić. Schwytać na jej życie nie poukładane… Jest! Kolejna czytelniczka. Przybywają, rosną w liczbę. Przełożyć można ich problemy na podwyżki, na prestiż pisma.
          Okrutne?
          Kilka historii, jak jej przecież. Zwykłych kobiet, które pragną być szczęśliwe. Wie dzięki temu, że nie jest jedna na świecie. Wie, że ktoś też ma ten sam problem. Czy to jednak rzeczywiście jest pocieszające? Pragnie żyć. Przekonują ją, że ma być silna lub powinna pozwolić sobie na słabość. Powinna odejść lub zostać. Powinna wziąć życie w swoje ręce, zmienić otoczenia, zacząć od nowa, wyjechać na wakacje, postawić na swoim, krzyczeć, kiedy ma ochotę, biegać jak jej się zachce. Budzić sąsiadów, spać do 14:00. Chodzić spać o świcie. "Niepokorne nikomu". Wolność.
          Oczy jej błyszczą, jest taka szczęśliwa, rozumiana. Wreszcie czuje, że wszystko może się zmienić.
          Modnie ubrane panie, przepraszam, jej przyjaciółki, puszczają oczka z nazbyt kolorowych stron śmierdzących farbą drukarską. Są dla niej. Po to, aby wiedziała jak się ubrać, kim być, co wypada. Tak jakby dały się sfotografować za darmo, tylko dla niej, bo wiedzą, że jest nieszczęśliwa. Dla niej to już zdecydowanie za dużo dobroci, zbyt dużo poświęcenia. Przecież jest zwykłą kobietą, miliony takich.
          Jak zdrowo żyć? Jak kochać swoje ciało? Trafiliśmy w sedno? Otóż to, mamy super rozwiązanie!
          Tak, kupię sobie nową sukienkę, warzywa, owoce. Ugotuję coś pysznego, a jednocześnie niskokalorycznego. Zrobię coś dla siebie… pójdę do kina. Już zupełnie inaczej się czuję. Od dzisiaj już zawsze tak będzie. Wiem, czuję to.  
          Kartkuje kolejne strony, które bawią ją lub wzruszają. Mówią do niej dokładnie to, co od tak dawna próbowała usłyszeć. Nieznośne jest tylko to brzęczenie, które pojawia się przy każdym ruchu rąk. Niechciany towarzysz samotnych wieczorów, bolesnych przebudzeniem poranków. Nieznośnie są te kajdanki myśli, które nie znikają, a tylko boleśnie oplatają zmęczone życiem dłonie. Wężem oplecione ręce.
          Nie mam na myśli wielkiej szkodliwości gazet, bo taka jest praca redaktorów, dziennikarzy, by odpowiedzieć na potrzeby ludzi dla samej, niestety, odpowiedzi, bez jej jakości. (Wybaczcie Ci, którzy kierujecie się dobrem Czytelnika) Mam na myśli te wszystkie kobiety, które uwierzyły, że nowe ubranie, dieta, kilka kilogramów mniej, wyjazd na wakacje lub twarde stąpanie po ziemi zmienią ich życie. Ja sama zaczynałam tak z kilkanaście razy. Aż przychodził dzień, w którym budziłam się i… pustka. Znowu pustka.
          Jest coś, co zachwyca mnie w Bogu szczególnie. Prawda o nas, którą mi pokazał. Jeżeli Bóg mnie stworzył, jeżeli On wymyślił każdą kobietę i zna ją znacznie lepiej niż ona sama, jeżeli ona jest stworzona na obraz i podobieństwo Boga… to czy nie jest prawdą, że gdy Jemu odda kontrolę nad swoim życiem, wypuści z rąk wszystkie pragnienia i tęsknoty, On wydobędzie z niej całe to piękno, które w niej umieścił? Spełni jej marzenia, zaspokoi potrzeby, zapewni bezpieczeństwo. Czy to nie Bóg najlepiej wie kim jesteśmy? Czy to nie Stwórca najlepiej rozumie stworzenie?
          I już taki dzień więcej nie przyszedł.
          Pokorna przed Bogiem. Wbrew.

czwartek, 9 lipca 2009

Scenka pt. "Rolniczym okiem"

Występują:
Owce, co mają dobre lub gorsze pastwiska, ale nie o to chodzi; a wśród nich też Barany
Najemnik, co czeka zapłaty za zrobienie czegoś, gdzieś, w określonym „kiedyś”; nie jest domownikiem
Pasterz, co owce traktuje jak dziedzictwo i dogląda ich, kładzie za nie życie; jest domownikiem
Wilk, co szuka tłumu wielbicieli i tym oto pożywia swoje ego
Hodowca bydła, co trzyma zwierzaki na ograniczonej przestrzeni, dla łatwości kontroli
Narzeczony w nowym, lnianym garniturze, co jego wywód zainspirował autorkę. Narzeczonego wywód.


Na podstawie fragmentów z Biblii: Ew. Jana 10:1-15, Ks. Ezechiela 34:1-23, Ew. Mateusza 9:36-38, Dzieje Apostolskie 20: 17-31, Ks. Rodzaju 46: 30-34, 1 Piotra 5:1-2.

Owca
Meeee…
Baran
Beeee… e!
Owca okazuje się, że Tłusta
Mee… ale fajna trawka. Pyszniutka, świeżutka. Raciczki lizać! Ale się obżarłam… teraz walnę się na trawkę. Walnęła się na trawkę.
Owca okazuje się, że Chuda
Jaka git trawa. W końcu się najem! Biegnie radośnie. Bieg zwalnia. Owca też. Oczy Owcy Chudej stają się szkliste. Zatrzymuje się i patrzy z niedowierzaniem na Owcę Tłustą, gniotącą swoim tyłkiem świeżutką, rozkosznie zieloną trawkę. Ej, Owca, ja chciałam się najeść, a ty tu leżysz sobie. Przecież możesz tam, gdzie jest już wyjedzone.
Owca jak się wcześniej okazało Tłusta
Meeee… e! Owca, nie rób afery. Ja sobie leżę, nie widzisz? Chuda patrzy i nie wierzy.
Tymczasem…
Wilk wyszedłszy z lasu z zadowoloną miną
Meee… Beee… Odchrząkuje. Owce, Barany, patrzcie na mnie! Wszystkie na niego. Wilk napina się i pyk – stoi na przedniej lewej łapie, tylne łapy w powietrzu, w przedniej prawej łapie cola z lodem i kolorową hawajską palemką. Jedna czwarta owiec odpowiada głośnym westchnięciem, będącym wynikiem uznania. Pozostałe szukają niepewnym wzrokiem Pasterza.
Pasterz
Dobra Wilk, koniec przedstawienia. Uwaga! Teraz wszyscy patrzymy na Jezusa! Owce przeszczęśliwe. Jednak kilka odchodzi zafascynowanych wyczynami Wilka.
Hodowca bydła podchodząc do Pasterza, z pogardą
Pasterz, Owce ci zwiewają za Wilkiem. Za luźno je trzymasz. Przybierając ton doświadczonego życiem Ja to wiesz… mam ogrodzenie.
Pasterz
Bo widzisz, ja jestem tu po to, aby je chronić, ale tylko wówczas, kiedy same zechcą. Co mi przyjdzie z tego, że będą tu wszystkie, jeśli będą nieszczęśliwe?
Hodowca bydła
?
Najemnik po głębokim rozważeniu zaistniałych zdarzeń
Idę do szefa po kasę. Nara.
Narzeczony w nowym, lnianym garniturze
Wszyscy musimy zadać sobie pytanie: kim jestem? Którąś z owiec, Najemnikiem czy Pasterzem, a może Hodowcą bydła, Baranem, Wilkiem?

Wbrew pozorom to takie ludzkie. Koniec.

sobota, 4 lipca 2009

Z drobiazgów chwil


          Wczoraj obudziłam się o świcie. Niebo ciepło różowe przy linii horyzontu przechodziło w spokojną, przyjemnie chłodną niebieskość. Tak jakby to były Twoje oczy, które patrzą na mnie stale, kiedy śpię. Tak jakby to były szaty Aniołów, które wytrwale są przy mnie, chroniąc mnie przed każdym złym słowem, niemiłym spojrzeniem, trudną dla mnie chwilą. Letnie ogrodowe kwiaty, które z braku ogrodu stoją na parapecie, obudzone pierwszymi promieniami słońca zdawały się ziewać ospale, prostując zesztywniałe przez noc łodyżki. Podłożyłam ręce pod głowę, pozwoliłam ciału na przyjemną czynność przeciągania się w chłodnej pościeli. 
           Jestem cała Jego. To On budzi mnie, abym mogła zobaczyć taki właśnie świt, bym mogła się nim zachwycić. Wie, że będę Mu wdzięczna, wie, że będę się cieszyć takim drobiazgiem i potem napiszę o tym tutaj lub w moim dzienniku. Będę tym żyć. Mi daje takie drobne przyjemności, a tym, którym radość sprawia coś innego, daje to coś innego. Jak dobry jest Bóg, tego nie jesteśmy w stanie zrozumieć naszym pojmowaniem.
          Wiecie, życie z Bogiem jest tak ekscytującą podróżą... On dba o wszystko, wie czego potrzebujemy zanim zaczniemy się modlić. Wszystkie włosy na naszych głowach są policzone. I chyba najcudowniejsze jest to, że „wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę”. W każdym momencie mojego życia to zdanie z trzeciego rozdziału Księgi kaznodziei Salomona przynosiło mi cudowną lekkość. Tak jest również teraz, kiedy czuję, że zmienił się czas.
          Jestem wdzięczna Bogu, że jest tak bliski. Jestem wdzięczna Bogu za ten spokój.

poniedziałek, 29 czerwca 2009

oswoić dom


w brunatnej chmurze, zdaje się burzowej
ukryła się melancholia dzisiejszego poranka
twoja sukienka patrzy na kwiaty podekscytowana
swoimi wielkimi pięknymi oczami haftów

szelest liści w ogródku na dole gra utwór
razem z wiatrem wiejącym zuchwale
głosy przebudzonych sąsiadów nastrajają
pierwsze dni myśli jeszcze niepoukładanych

w powietrzu letnim brzmi nutka pożegnania
ze starą kamienicą i urodzonymi tam myślami
z dźwiękiem ulicy przyzwyczajonej do twojego głosu
z mruczeniem wieczornym przyjaciółki fontanny  

a przecież chabry wcale nie przestały istnieć
pola układają się tak samo czule wokół dłoni
badających nowe miejsce wciąż niepewnie
tak jakby nie miało zdarzyć się zaplanowane

może to szaleństwo dopisane do twojego ciała
krzyczy ci do uszu, że się nagle zmienia czas
minuty wymieniają się z sekundami trwaniem
i niewidzialnych drzwi skrzypienie słyszysz

bywa taka pewność, która nie zawodzi sobą
pochodząca nie z ciebie, nie z ludzi, lecz z Boga
wdziera się do serca tylko z zaproszeniem
owocuje spokojem jak szczytów górskich cisza

może to jednak fatamorgana ułożona ze snów
może cykanie świerszczy przewróciło w głowie
nie, już niedługo ten dom będzie naszym domem
niech go tylko w ciszy o zapachu świtu oswoję

czwartek, 25 czerwca 2009

Zmienić perspektywę

          Kiedy staniesz na skrzyżowaniu Alei Zwycięstwa i Alei Gen. J. Hallera, na samym środku rozlanego asfaltu przeciętego torami i spojrzysz w niebo, zobaczysz nad sobą pajęczynę czarnych kabli. Przestrzeń, która dotąd być może wydawała Ci się nieograniczona, nagle skurczy się do rozmiarów wysokiego pokoju. Nagle zaczniesz czuć się taki mały, wpychany w ziemię, osaczony. Nagle znikną z głowy marzenia i plany. Przytłoczy cię huk samochodów, zakrzyczą cię wrzaski klaksonów oburzone twoją obecnością. Nagle staniesz się zbędny, niepotrzebnie obecny, bo zacząłeś robić coś wbrew. Poszedłeś wbrew ustalonym zasadom. Wybrałeś miejsce nieswoje.
          Czy nie jest tak, że idąc sam jeden naprzeciwko rzeki tłumu mijasz niezadowolone twarze? Zniecierpliwione, obojętnie patrzące jakbyś nie był ważny? Poirytowane pomruki wyznaczają rytm kroków. Tylko dlatego, że nie myślisz jak oni, trącają cię ramionami od niechcenia.
          Cytuję Marcelę: "Droga w lesie rozdzieliła się [niespokojnie co zrobić, co zrobić?!], a ja... [i co teraz?] ja poszłam tą mniej uczęszczaną [radość na twarzy nieukrywana] i to odmieniło wszystko [hurrraaaa!]".
          A jednak nie bójmy się iść wbrew. Jeśli mogę stracić wieczność przed tronem Boga, jeśli mogę na zawsze stracić bliskość Jego obecności, to nie interesuje mnie boląca opinia, krzywe spojrzenie, niezrozumienie. Bo czy jest coś bardziej cennego od Niego? Czy mogłabym sprzedać przyjaźń z Ojcem za kilka miłych słów i spokój? Nie umiałabym, nie mogłabym. Nie chcę.
 
          Czasami wracam do miejsc mojego dzieciństwa. Tam spędzona tylko jedna chwila podnosi do życia. Tam drzewa wciąż szumią tylko dla mnie, a drogi polne rysowane wspomnieniami wyznaczają nowe, dobre cele. Tam zawsze mogę wrócić, by odetchnąć od tego hałasu życia, z którego tak trudno wyłonić siebie i drugiego człowieka. Zmęczona zmaganiem z rzeczywistością zatrzymuję się, by moczyć stopy w chłodnym jeziorze i obserwować kaczki lądujące na wodzie. By wieczorem usiąść na pomoście i zaśpiewać piosenkę, której nikt z ludzi nie usłyszy. By zasnąć pogodzona ze sobą w chłodnej pościeli, tak jak dawniej.

          Kiedy staniesz na skrzyżowaniu Alei Zwycięstwa i Alei Gen. J. Hallera, na samym środku rozlanego asfaltu przeciętego torami i spojrzysz w niebo, zobaczysz nad sobą pajęczynę czarnych kabli. Ale nie wydadzą Ci się one tak przytłaczające jak wcześniej.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

pamiętam

to musiało być wtedy, pamiętam
zapach, który towarzyszył trawie
między mrugnięciem dwóch chwil
powiedziałeś tylko jedno słowo

"a tylko mgła wydobywała się z ziemi
i zwilżała całą powierzchnię gleby"

zasypiam między mrugnięciami lamp
spokojnych oczu spojrzeń dźwięk
uśpił nieotrzymanych listów żal
między nocą a dniem budzę się
niespokojna w zapachu ludzkich rąk
czeka mnie wilgoć lasu o świcie

gdzie jesteśmy my, stworzeni na obraz
podobni do Tego, który tylko powiedział
żebyśmy byli i zwyczajnie byliśmy

ile jeszcze trzeba ludzi podniesionych
odwołania wyroków wydanych i nieodwołalnych
ile cudów, które się zdarzają po cichu
pomimo tego, że o nich krzyczymy

gdzie jest nasza wiara
świecimy tak słabo skryci, zbyt nieśmiali
z prawdą wypisaną na czole

gdzie prowadzą drogi wydeptywane
przez nasze niewdzięczne stopy

tak mi przykro, że wschodzi słońce,
którego niektórzy nie widzą
mimo, że jest tak wielkie, tak gorące

to musiało być wtedy, pamiętam
tę ciszę, która nie kryła nic złego

środa, 10 czerwca 2009

Kobieta akwarelą

    Byłam na łące. Chmury sunęły szybko tuż nade mną, tuż nad przestrzenią zieleni leniwie rozłożonej na pagórkach. Zdaje mi się, że gdybym wtedy wyciągnęła rękę wysoko, stanęła na palcach, wytężyła siły... dotknęłabym nieba. Wiatr pochylał trawy swoimi ciężkimi podmuchami, przerzucał je to na jedną, to na drugą stronę. Dociskał do ziemi, by po chwili dać złudną chwilę wytchnienia. Pochylały się nieme i posłuszne ciszy bez nazwy, bez treści. Złej ciszy bierności. 
    Przechodził tamtędy pewien człowiek, którego twarz była twarzą świata i zakrzyknął jakby do mnie, jakby do nikogo: „Kobiety!...”. Trawa zadrżała niepewnie od usłyszanego dźwięku, chyba krawędziami styku zielnego ciała, niebieskiego nieba. Zamyśliłam się nad łąką, którą wciąż widziałam. Myślą dotykałam szeptu rozlanego nad czubkami trawy. Badałam uważnie. Po chwili dopiero dotarł do mnie krzyk tego człowieka. Krzyk pomieszanej pogardy z satysfakcją zwycięstwa. Spojrzałam za siebie, ale nikogo nie było. Ten o miliardach twarzy stał się niewidzialny, podstępnie nieobecny.
    Trawa szumiała razem z wiatrem. Tańczyła jak nie chciała, jak nie było jej miłe. A jednak tańczyła przekonana o konieczności podporządkowania się temu, który w garści trzymał sens i cel podmuchów. Skąd się w niej wzięło usilne dążenie do prawa słabości? Mimo tego udawała silną. Zderzenie z rzeczywistością każdego poranka kończyło się łzami rosy. Jeszcze trochę wytrzymać, a zmieni się wszystko. Bliżej nieokreślone wszystko bliżej nieokreślonym sposobem.
    Pierwsza kropla deszczu spadła na moje ramię, rozgrzane latem, uśpione słońcem. Szok termiczny dziewięciu milimetrów kwadratowych skóry przywrócił mi trzeźwość. Podniosłam oczy i spojrzałam w niebo, w las kropel, które spadały od Ojca w odpowiedzi na modlitwy sprawiedliwych. Niebieski deszcz. Moje ciało nagle i bez ostrzeżenia upadło na twardy grunt. Jednak zupełnie bez znaczenia okazał się ból rzeczywistości.
    Deszcz padał na mnie i na trawę. Czułam jak krople wsiąkają w moją skórę spragnioną, stęsknioną nieba, Jego obecności. Sukienka przylepiona do mnie deszczem, kształtem przypominała coś nowego, czego jeszcze nigdy nie widziałam. Ziemia i trawa piły zachłannie wodę, którą dostały w prezencie. Szum deszczu przegonił wiatr, zagłuszył jęki trawy, przyniósł ukojenie. Ziemia z wdzięczności zaczęła pachnieć. W powietrzu, tuż nad moim nieprzytomnym jeszcze spojrzeniem i ciężko pochylonymi trawami, unosił się zapach wolności.
    Słońce musnęło mnie swoim ciepłym ramieniem, zatańczyło na skórze niby baletnica. Ocknęłam się. Leżałam przez chwilę bez ruchu, szczęśliwa. Wśród słabej trawy, powstającej do życia po zaczerpnięciu deszczu i słońca, rodziła się we mnie na nowo. Nadzieja nieśmiało zachęcała mnie do uśmiechu. W moich włosach znalazła jakieś resztki wiary, które pozostały po trudnych, niechcianych czasach. Obie porwały mnie do tańca. Szybko wstałam by...
    Miałam przed sobą łąkę obsypaną kwiatami. Na moich oczach wygrzebywały się odważnie z ziemi, by po chwili wzbić się wysoko i zachwycić swoim pięknem. Nie mogłam uwierzyć, ale to działo się naprawdę!
    Kobiety, które widziałam jeszcze przed chwilą – trawy ugięte pod ciężarem codzienności, teraz były silne, piękne, zachwycające! Lśniły, a jednocześnie dobra cisza, która je otaczała, przynosiła błogi oddech codzienności. A ja?... Do tej pory jak one słaba. Suchy wiatr wysuszał skórę, czynił ją bladą, płytko oddychała, brakowało jej przestrzeni. Teraz z nimi... rozkwitłam?

     Zostawiłam w tamtym miejscu torebkę z milionem nieprzydatnych drobiazgów i wyruszyłam w podróż swojego życia. Sukienka wyschła szybko. Stopy pozbawione butów cieszyły się wilgotną obecnością ziemi. Pomiędzy muśnięciami i zapachem kwiatów zniknęłam na tle błękitnego nieba.
    Na tej łące byłam trawą.
    Na tej łące jestem makiem.