Zmiany. Nieustanny towarzysz człowieka.
Jutro będzie inne niż dziś jest Dzisiaj. Ale jabłoń niezmiennie ta sama. Wciąż czeka.
"Wiatr wieje, dokąd chce, i szum jego słyszysz, ale nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd idzie; tak jest z każdym, kto się narodził z Ducha" (Jan 3:8). Po części o mnie, po części o tych, których kocham, po części o tych, których mijam i utracić nie chcę bezpowrotnie. O kolorach życia i prawdzie. Z Nim.
Zmiany. Nieustanny towarzysz człowieka.
Jutro będzie inne niż dziś jest Dzisiaj. Ale jabłoń niezmiennie ta sama. Wciąż czeka.
Nad wielkim kubkiem zielonej herbaty spisuję raz jeszcze to wszystko, co przez ostatnie dni opowiadałam na lewo i prawo, odpowiadając na nieustanne pytania: „Jak było?”.
Po pierwsze, i wszystko inne dzięki temu jestem w stanie wybaczyć, Rzym zachwycił mnie okiennicami. Cóż za rozkosz mieć okiennice – drewniane, brązowe lub ciemnoniebieskie. A tam wszyscy mają. Do okiennic dodajmy bujną pięknie roślinność, wszechobecną. Tam chyba w krwi płynie miłość do roślin. Bo to jednak zajmować się nimi trzeba, więc w Polsce nie każdy posiada kwiatki, kwiatuszki, a jak posiada, w domu najczęściej, to nie na balkonach. Być może wynika to z tych krótkich trzech miesięcy, kiedy na balkonowe rośliny pozwolić sobie możemy. Natomiast Włosi... każdy balkon ocieka zielenią. Podwórka zarośnięte. Płoty przed domami zarośnięte. Niesamowite.
Ostatnimi czasy oczekując w umówionym miejscu na koleżankę, zwróciłam uwagę na karteczkę widniejącą na kiosku. Napis początkowo nie wydał mi się zaskakujący. „Informacji nie udzielamy”. Kiosk stoi tuż przy dworcu głównym, mnóstwo turystów latem, w związku z tym i mnóstwo pytań o kierunek, miejsca, wydarzenia, ulice. Sama kiedyś rozdawałam ulotki kilka metrów od tego kiosku i więcej czasu spędziłam na odpowiadaniu na pytania niż na monotonnym wciskaniu niechcianych karteczek. Przypomnienie tego faktu dało mi właśnie do myślenia. Przecież wówczas nie przyszło mi zupełnie do głowy żeby wykazywać się negatywnymi odczuciami w stosunku do owych zabłąkanych turystów. Wręcz przeciwnie, mogłam pomóc, a i oni wydawali się wdzięczni i spokojniejsi po rozmowie ze mną.
Zaczęłam zastanawiać się z jakiego powodu ktoś przyczepił tę karteczkę. Fakt jest taki, że na pewno pytali i było ich wielu. Zapewne z czasem stało się owe pytanie uciążliwe dla sprzedawcy w kiosku. Dlatego postanowił przyczepić karteczkę. Zdaje się jednak, że powinien jeszcze umieścić ją w co najmniej trzech językach: angielskim, niemiecki i francuskim. Dla pewności. Oczywiście nie mogę wiedzieć na pewno, że motywacja sprzedawcy tak właśnie wyglądała, ale wydaje się to całkiem prawdopodobne. Być może w najbliższym czasie będę miała okazję zebrania informacji z pierwszej ręki, gdyż wybieram się do centrum. Wtedy rozszerzę ten akapit.
Jednak nie interesuje mnie tylko ta pojedyncza sytuacja. Zaczęłam zastanawiać się czy wszyscy, generalnie (choć to zawsze jest krzywdzące stwierdzenie), nie przyczepiamy do siebie tego typu karteczek. Robimy to metaforycznie – morderczym spojrzeniem, obojętną miną, słuchawkami wczepionymi w uszy, odwróceniem głowy, szybkim i nagłym odejściem, krótkim „nie”, pogardliwym burknięciem. Czy nie jest tak, że izolujemy się od nieznajomych, nie chcemy im pomóc, choć być może ta pomoc polegałaby jedynie na potwierdzeniu, że przechodzień idzie we właściwym kierunku?
„Informacji nie udzielamy”. A ja pytam: dlaczego? Dlaczego, jeśli ktoś podejdzie do mnie i zapyta, gdzie tanio można przenocować w Gdańsku, mam mu odpowiedzieć: „Nie udzielam informacji”. Mogę nie wiedzieć, to również jest informacja. Jednak czy wolno mi zostawić takiego człowieka samego jeśli dokładnie wiem, gdzie znajdzie nocleg? To, że nie pracuję w Informacji Turystycznej nie oznacza, że nie muszę mu pomóc. Może inaczej, ja nic nie muszę, ale czy nie byłoby nam milej, lepiej, łatwiej?
W naszej relacji z drugim człowiekiem zawsze musimy spróbować odwrócić role. Co by było gdybym to ja potrzebował pomocy, kilku prostych słów? Nie tylko o kierunku podążania. Może poklepania po ramieniu, może wysłuchania, ciepłego uśmiechu? Jest tyle wokół ludzi spragnionych zainteresowania, relacji, ciepła, a my chodzimy zbyt często z wypisanym na czole: „To mój teren, nie waż się tu wchodzić.” Czy to nie jest przerażające? Czy nie powinniśmy czegoś zmienić?
Niedawno rozmawiałam z pewną młodą dziewczyną, która przyjechała do Polski z USA na kilka miesięcy. Pytałam ją o naszą kulturę, co jest innego, co ją zaskakuje. Powiedziała mi, że nie może zrozumieć dlaczego po miesiącu ludzie na osiedlu wciąż się do niej nie uśmiechają. Zna ich twarze, kojarzy całe rodziny, widują się kilka razy w tygodniu, ale wszyscy jakby udawali, że widzą się po raz pierwszy. Jej kultura jest zupełnie inna od naszej. Ona przyzwyczajona jest do „zagadywania” ludzi, których widzi pierwszy raz na ulicy, do krótkiej rozmowy, do spontanicznej pomocy. Takie proste gesty... one zwyczajnie otwierają nas wzajemnie na siebie. Czy to nie jest i miłe, i dobre?
Mam głęboką nadzieję, że bardzo przesadziłam z porównaniem „kioskowej” karteczki o nieudzielaniu informacji do ludzkiej obojętności na innych. Mam nadzieję, że to tylko incydent. Mam nadzieję, a jednak mocno przeczuwam coś zupełnie innego. Jednak w tego typu sprawach staram się być bardzo naiwna i do końca spodziewać się tylko dobrego.
Bo i cóż mam powiedzieć Kochani... zmiany bolą.