poniedziałek, 7 września 2009

Lokomotywa, 6 września 2009

 Choć jeszcze jest lato, pierwsze podmuchy chłodnego przyjemnie wiatru przesuwają opadłe liście, można powiedzieć, z kąta w kąt. Spod czarnej bardzo starej bramy zamiatane są w zagłębienia brukowanych ulic Starego Miasta. Leżą w parkach, pod ławkami, na których przysiadają zaaferowani swoimi sprawami zabiegani ludzie. Liście wsłuchują się w ich tajemne rozmowy, odkrywanie dusz. Zwykli i jak najbardziej niezwykli snują szeptem rozważania o swoim małym życiu i wielkości świata. Liście suną dalej, nucąc jesienną piosenkę o nowym, jakimś zupełnie nowym początku. 
 Wrzosy są hitem każdej kwiaciarni, każdej kawiarni. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jesień przynosi ze sobą fiolet i róż – dostojne, wyraźne, a jednocześnie bliskie i ciepłe. Nawet myśli mam bardziej fioletowe niż zwykle. I któż to znowu wymyślił, że róż jest brzydki, lalkowy, a do niego pasują tylko białe kozaczki?! Otóż róż ma swoją głębie, nasycenie. Jest jednocześnie frywolny i pełen umiaru, jeśli trzeba. Taktowność różu jest dla mnie sprawą oczywistą. 
 A wracając do przerwanego wątku, nie ma drugiej takiej pory roku jak jesień. Z miłości do jesieni jestem w stanie wytrzymać nawet długą smutną zimę. Mroźną, szarą, z ciemnością i chłodem o poranku, który zimą właśnie rozbiega się ze świtem. Jesień przynosi mi zawsze wiele ciężkiej, wyczerpującej pracy (od tego roku przez cały rok będzie jej tak samo dużo :)), a jednak spacer wśród tych (de facto martwych liści) jest rekompensatą wszystkich niedospanych nocy, wszystkich stresów. Trudno jest opisać fenomen jesieni – z jednej strony coś zasypia bezpowrotnie, z drugiej musi, aby mogło urodzić się nowe. 
 „Lokomotywa”, podobnie jak jesień (a może zwłaszcza jesienią) jest miejscem odpoczynku. Pociągi mają w sobie tego ducha refleksji nad minionym i nad przyszłym czasem. Jedziesz, a jednak zatrzymujesz się, aby pomyśleć, złapać oddech. Moja „Lokomotywa” to absurdalnie mój przystanek. Ile ja bym dała żeby zatrzymać wczorajszą chwilę samotności. Niedzielne popołudnie, kiedy byłam tylko ja ze swoimi myślami i Bóg blisko, tak blisko. Kiedy wszyscy ludzie byli bardzo odlegli, ale to przecież potrzebne czasami. Nie było mi smutno. 
 Pomyślałam o miłości do drugiego człowieka, o tym jak trudno kochać nieprzyjaciół, uniżać się przed innym, zawsze tę drugą osobę uważać za wyższą od siebie, oddawać potrzebującemu, poświęcać swój czas, pieniądze, komfort życia dla drugiej osoby. Nie upierać się przy swoim nawet, jeśli mam rację. Jezus był Bogiem i nie upierał się przy tym, aby traktowano go jak Boga, ale uniżył się i służył człowiekowi. Wiecie po czym poznaję naprawdę wielkich ludzi? Po tym, że nie wyczuwam, że są wielcy, nie zaznaczają zasięgu swojego wpływu, pozycji, stanowiska, ale potrafią być przy mnie, słuchać, mówić. Są. Są przede wszystkim. Pomyślałam więc o tym, jak dobrze, że to Bóg jest źródłem miłości. 
 Tam, w tej „Lokomotywie” pojawiło się małżeństwo z małą córeczką. Ja zajmowałam stolik dla czterech osób, a dla nich było miejsce tylko przy stoliku dwuosobowym. Powiedziałam, że się przesiądę, bo im będzie wygodniej. Uśmiechnęli się, podziękowali. Niedługo potem do „Lokomotywy” weszła młoda dziewczyna, chyba z mamą. Kiedy jadłam, ona zapytała mnie co jem, bo wygląda bardzo apetycznie. Ja z uśmiechem odpowiedziałam i pochwaliłam naleśnika z mielonym mięsem, żółtym serem i szpinakiem (polecam!). I wiecie co?... Było bardzo miło. 
 Ta jesień będzie jednak inna. Bo wśród bajecznych liści wyłaniają się cudowni ludzie, dla których zdecydowanie warto nie spać tych ośmiu wymarzonych godzin. Brakuje mi bardzo bliskości obcych twarzy, które w przeciągu jednego uśmiechu stają się miłe i kochane. Jest tylko jedna skuteczna na to rada – my najpierw musimy tacy być dla innych. A potem, co posialiśmy, to i żąć będziemy. :) 

PS. Jakimś nieznanym mi sposobem karteczka „Informacji nie udzielamy” zniknęła z kiosku! Czyżby odpowiedzialny za karteczkę pan lub odpowiedzialna pani byli czytelnikami mojego bloga? :)

7 komentarzy:

  1. Witaj, Aniu - piekną, jesienną notkę zamieściłaś, którą czytałam jednym tchem, bo sama kocham jesień, a ostatnio podziwiam ją bardzo wczesnymi rankami(zapraszam na blog -:). A wracając do Twojego wpisu, zgadzam się w 100%, że warto wychodzić do ludzi z uśmiechem, życzliwością - bo bardzo często ktoś odwzajemnie naszą serdeczność, czasem zupełnie dla nas nieoczekiwanie -:) I ileż jest treści w krótkim: "co siejemy to i zbierać będziemy". Gdy się nad tym mocniej zastanowić - odpowiedzi nasuwają się same. odpowiedzi jak siać i jak zbierać to co dobre,miłe, wdzięczne - przede wszystkich w oczach Boga, co się jemu podoba w naszym życiu, to zazwyczaj "przyciąga" do nas innych w życzliwy, radosny sposób -:)
    Pozdrawiam porankowo i pięknie, z pajeczyną w tle i złociejąca brzozą na moim podwórku -:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ludzie nie zawsze odpowiadają uśmiechem, ale jednak warto. wciąż w to wierzę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie napisana jesień :) Aż z tego wszystkiego nie podejmę się polemiki :) Też uwielbiam jesień!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kate, tymi porankami to mnie zainspirowałaś. Ja kocham wstawać bardzo wcześnie i oddychać chłodnym powietrzem. Trzeba korzystać, bo niestety zimą będzie to już niemożliwe, nie tak przyjemne przynajmniej. Już mi ciarki przeszły jak sobie o tym pomyślałam. Brrr... Pozdrawiam ciepło. :)

    Holden Caulfield, ja też!

    Dzięki Latarniku. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ..i chociaż nie lubię różowego koloru,(ale ostatnio wzięło mnie (!!!???) na fiolet i wolę zimę od jesieni (narty!!!!) to utkwiło mi już dawno..kiedyś, przy okazji przeglądania blogów..i kiedy "tu" trafiłam zdanie "do szaleństwa zakochana w Bogu" - jak strasznie mi się podoba to zdanie!!!! - i te myśli o bliźnich..bliskie mi są.. "co włożysz do walizeczki to później będziesz z niej wyciągać" ....

    OdpowiedzUsuń
  6. Pchełko, cóż bysmy zrobili gdyby każdy kochał jesień i te same kolory? Inne zatem, zdaje się, musiałyby istnieć nielubiane przez wszystkiech, a wiadomo, to ciężko. Pozostaje mi tylko :)

    OdpowiedzUsuń