wtorek, 22 listopada 2011

Zamknięte


Nie chciałam, naprawdę nie chciałam. Ta myśl przyszła nagle, zaraz po tej, że na pewno nigdy tego nie zrobię. Przyszła i została, żeby we mnie rosnąć, dojrzewać i żeby doprowadzić do tego wpisu. Może jest tak, że już nie mam o czym tu pisać, a może tak, że już nie chcę pisać w tej formie, tak osobiście, tak boleśnie.

Mrożek stopniowo jak pisał zawodowo, przestawał prowadzić regularnie dziennik, bo już to, co chciał wyrazić, wyrażał w swojej twórczości. Tak przynajmniej gdyba. I może rzeczywiście ma to jakiś sens. Ja coraz więcej piszę zawodowo i coraz mniej sensu widzę w prowadzeniu osobistego bloga.

„Wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę”. Kiedyś te słowa niosły ze sobą nadzieję i ekscytację. Dziś niosą ból i łzy. Ale dotyczą również tej sytuacji.

Zamykam mój drugi blog i chyba niewiele mam na ten temat do powiedzenia poza tym, że inaczej być nie mogło i poza odrobiną nadziei, że komuś pomogły moje wpisy.

Wiem, że wielu osobom, które tu trafiały, ten blog przynosił ukojenie i nadzieję. Być może to właśnie kolejny powód jego zamknięcia – póki co nie potrafię w ten sposób pisać. Ale mam nadzieję, że gdy już odnajdę się w chaosie życia, wrócę. Jak i kiedy, nie wiem.

Zapraszam więc na adabrowska.com, choć to już zupełnie inna bajka.

sobota, 19 listopada 2011

I tylko tu


I tylko tu,
Ponownie sama,
Potrafię żyć dalej, bez szczęścia.
Gdy Alfama mnie bierze w ramiona
I zanurzam się w jej noc


Smuga Smutku (ACASO) (2011)
(Ivan Lins / Abel Silva / Marcin Kydryński)


środa, 16 listopada 2011

Szesnastego listopada dwa tysiące jedenastego


Kolejne złe wieści. A bohaterowie wiary już bez wiary.

Pojednaliśmy się. Znów dać muszę z siebie więcej niż mogę, ale, na szczęście, gdy już ostatecznie wypruję z siebie flaki i skończą się moje możliwości, w ruch pójdą tryby Niebieskiej Maszyny, która posila się łaską. Za darmo.

Mimo wszystko, człowiek człowiekiem i opadają mu ręce. Dawno temu nie myślałam o śmierci. Dziś jest o krok. I wcale nie mam pewności, że nie chapnie mojego ciała, albo ciała kogoś z moich bliskich. Jak już się stało. Mam pewność, że nie chapnie duszy.

Rysuję palcem na niebie gwiazdy. To będzie smutne niebo ze smutnej bajki, której już nie da się napisać inaczej. Rysuję palcem i trawę zieloną, i miękką. I kwiaty. Przebijają się przez smutek nieba. Są przedsionkiem do lepszego życia. Ale nie tu. Tu zostaje tylko marzenie o wieczności z Bogiem.

czwartek, 10 listopada 2011

Pobawię się w życie


Cieszę się jak dziecko. Weekend z M. i N. Bez przesady. Bez oczekiwań. Bez próby układania i porządkowania. Czysta niezakłócona radość bytu pomimo.

Jak dziecko. Jak dziecko.

I do tego podróż pociągiem. Będą te drzewa opadające liśćmi cieszyć moje oczy. Będzie huk stali o stal. Znów będę kimś innym. Przez moment pobawię się w życie.

sobota, 29 października 2011

Drobne uroki codzienności

Już wiele lat temu odkryłam przykrą dla mnie zasadę - nieustannie się zmieniam. Ja, pewna, że to co mówię jest prawdą od początku do końca mojego życia i jeszcze dłużej, musiałam przyznać, że wcale tak być nie musi.

Najboleśniej przekonałam się o tym szukając swoich gustów w modzie. Gdy w liceum chodziłam w glanach, swetrach na zamek, rzemykami na rękach, a szyję i nadgarstki miałam przyozdobione niezliczoną ilością koralików, byłam święcie przekonana, że tak będzie zawsze. Że ani praca, ani przyjęte normy, ani konwenanse świata dorosłych, do którego miałam niebawem wkroczyć, nie zmuszą mnie do zmiany stylu, w którym czułam się najlepiej. No i nie zmusiły, bo sama poczułam wewnętrzną potrzebę kupowania kolejnych torebek, stukania obcasami o chodnik i posiadania sweterków typu kardigan we wszystkich możliwych kolorach. Teraz już nie mówię, że będzie tak zawsze. Ostatnio chodzę nawet w intensywnych różach. Boję się tylko momentu, w którym spodobają mi się białe kozaczki. No ale jak się spodobają, to w sumie… już konfliktu wewnętrznego nie będzie.

Kolory. To druga trudna dla mnie sprawa. Jako dziecko zawsze wybierałam żółty. Nie wiedzieć czemu, chyba podświadomie pragnąc niezmąconej niczym radości życia. Był czas, że nie rozstawałam się z brązem, potem do łask wszedł fiolet, który stopniowo ustępował głębokiemu różowi i kolorowi wrzosów, po czym wgramolił się do mojej garderoby granatowy kolor i teraz dobrze czuje się w towarzystwie jasnego brązu, przez pana Jacykowa zgrabnie nazywanego kolorem toffi.

I tak samo z tym gotowaniem… „Ja nie gotuję, bo nie lubię” – mówiłam pewnie i przygotowywałam posiłki tylko dla gości. Za każdym razem wyszło coś sensownego, choć może nie było to obłędnie wyszukane. Teraz… zdarzyło mi się po raz pierwszy upiec tartę z jabłkami i z tego prostego powodu jestem obłędnie szczęśliwa. Odkrywam też uroki… prac domowych. Lubię, żeby było czysto i pachniało praniem. Boże, co się dzieje z mózgiem kobiety, gdy osiąga pewien wiek? Ta nasza wewnętrzna powinność, od której nie jesteśmy w stanie uciec. O, przepraszam, niektóre są i zostają tzw. feministkami*, ale jak widać, często i gęsto na dobre im to nie wychodzi. A zwłaszcza innym, którzy staną tzw. feministkom na drodze, może na dobre nie wyjść. Także, ja się cieszę, że mi radość sprawia to, że w kuchni czysto, że siadam z herbatką w fotelu i jeszcze jak w domu unosi się zapach płynu do drewnianej podłogi.

A co poza tym, to jeszcze dla mnie tajemnica. Bo w sercu od jakiegoś już czasu noszę maszynę do szycia i widzę już oczyma wyobraźni te wszystkie spódnice, te cuda własnoręcznie uszyte. Ale choć z rozmiłowaniem zmieniam jak rękawiczki kolory i wzory szalików, chust, kominów, których posiadam dzięki mamie dziesiątki, to do dłubania między oczami z włóczki jeszcze nie dojrzało moje kobiece serce.

* Pod pojęciem „tzw. feministki” kryje się dla mnie kobieta, której egoizm urósł do takiego stopnia, że nie zauważyła momentu, kiedy w dążeniu do egzekwowania swoich praw zaczęła odbierać prawa innym. Nie mylić z feministkami, które walczą o dobre życie kobiet, nie odbierając jednocześnie praw ani nienarodzonym jeszcze dzieciom, ani mężczyznom.

poniedziałek, 17 października 2011

Zgubiona dziewczyna

Choć ja milczę, Ty w tym milczeniu jesteś.
Choć ja spuszczam oczy, Ty patrzysz mi w głąb serca.
Choć ja rozkładam ręce, Ty chwytasz je w mojej bezradności.


Na nic więcej mnie nie stać.
Ciągle patrzę pod nogi.
Bez przyszłości, zgubiona dziewczyna.


Choć... już tęsknię.
Czasami.

środa, 5 października 2011

Na odwrocie pocztówki


Dzisiaj znów to odczułam. Jakbym była bohaterką powieści. Pożółkłe i pobrązowiałe liście snuły się poboczem drogi, gdy jechałam autobusem, wpatrzona w drzewa, wpatrzona w te liście. Tak jakby ktoś właśnie o tym czytał. Że ona jechała. Ja byłam tą "nią".

Takie momenty jeszcze w podstawówce pozwalały mi przetrwać najtrudniejsze chwile. Gdy obowiązki były nie do zniesienia, uciekałam w świat, który nie istniał. Nie po to, by uciec również od odpowiedzialności. Lecz by zmniejszyć choć trochę ciężar życia. Pamiętam, jak przed klasówkami nuciłam piosenkę AMJ o Joszku Brodzie. Moment, i już mnie nie było wśród uczniów. Byłam wolna.

Dzisiaj to samo odczucie powróciło, choć nie jest już w stanie zagłuszyć bólu. Może co najwyżej dać sekundę oddechu. Od zachwytu nad kolorem liści do momentu świadomości, kim jestem i gdzie jestem, zdarza się chwila wytchnienia. Czy to sekunda, czy to jej ułamek, jestem za ten czas wdzięczna.

Ja - bohaterka powieści. To daje złudną nadzieję, że jeszcze się obudzę - bazgram na kolanie, na odwrocie pocztówki. Bez adresata.

wtorek, 4 października 2011

oswajam dom

przyzwyczajam podłogę do kształtu moich stóp
i klamki uczę rozpoznawać swoją dłoń
łóżko nieprzekonane do mnie odplaca bólem pleców
zmywarce topi się kabel z rozpaczy
że już nie ty, że tylko ja

najtrudniej mi przekonać kwiaty
które rosły najlepiej gdy ty o nie dbałeś
dziś ledwo dyszą, opadają im liście
mi ręce
mi serce

sąsiedzi patrzą i im nie pasuje
twoja nieobecność
nasz niebyt
do mnie samej się przyzwyczają

wszystko w twoim domu znało ciebie tak dobrze
słońce lubiło zastawać cię zaczytanego
wymyślałeś w fotelu same mądre rzeczy

dziś twój dom uczy się mnie
oswaja
zbyt późno
tak szkoda, że to nie zdarzyło się równolegle
między nami

przybijam do ściany obrazki których nie zobaczysz
nie wieszam zdjęcia z naszego ślubu

spodobałby ci się nasz dom
który już ani twój, ani mój

a miało być inaczej

czwartek, 22 września 2011

Nowe

Kochani, którzy tu czasem zaglądacie...

Rozpoczęłam pisanie nowego bloga, na który Was bardzo serdecznie zapraszam! Tutaj piszę bardziej osobiście, tam raczej obserwuję świat i piszę o innych. Oczywiście tu nadal będę publikować posty, jak zawsze z zamiarem, że częściej, choć pewnie krócej. A może bardziej multimedialnie? Zobaczymy, co z tego wyjdzie. W każdym razie, zapraszam również na adabrowska.com!

A.

sobota, 10 września 2011

Dziś

Pięć lat temu to ja błagałam o więcej. Bez względu na cenę, bez względu na koszty. Płacząc prosiłam o życie, w którym będę mogła poświęcić się w stu procentach Bogu. By nie żyć jak wcześniej, życiem, któremu brakuje sensu.

Dziś patrzę na świat i widzę brzydotę i piękno. Tak samo, gdy patrzę na siebie. Ja też z łatwością wygłaszałam sądy. Ale teraz wszystko wydaje mi się względne, jak dawno temu, gdy jeszcze nie znałam prawdziwego Boga. Można spaść z małego schodka i stracić życie, utopić się w kałuży. Można zwycięsko wyjść ze sztormu i cudem przeżyć upadek z dziesiątego piętra. Można iść spać, planując całe życie i rano się nie zbudzić.

Mój Bóg nadal nim jest, choć ja to już nie ja.

Teraz mam tylko dziś. Bo to, co było rozrywa serce. Bo to, co będzie jest dla mnie tylko tym, co się już nie wydarzy.

Są ludzie, dla których ta szczerość może być potrzebna. Nie jestem silna. Niech już nikt tak nie mówi.

Dziś podziwiam nasze szaleństwo, bo potrafimy kochać bez żadnej przyczyny. Rezygnujemy z tego, co jest naszym oparciem, bez żadnych obietnic, bez podpowiedzi, gdzie iść. Liczy się tylko chwila czystej radości.



yael naim
today

today I'm looking at the world
and I see ugliness and beauty
neighbours
an angel lives inside a liar
and he doesn't even know
that he has all this inside him

it's been seven years since I've been looking for
and I was crying for more

today I'm taking back my words
'cause I've judging everybody
so easily
instead, I show you who I am
a liar, an angel, a generous egoist genius
coward

it's been seven years since I've been looking for
and I was crying for more

today I'm looking at our world
and I think choices are everywhere
every second
we choose to love, choose to hate
choose to lose or win
to take a risk or to give up

'cause it's been seven years since I've been looking for
and I was crying for more
it's been seven years since I've been looking for
and I was dying for more

today I'm celebrating our insanity
'cause we are loving unreasonably
we lost our hold
no promises
no signs of where to go
just a pure moment of joy

it's been seven years since I've been looking for
and I was crying for more
it's been seven years since I've been looking for
and I was crying for more

poniedziałek, 4 lipca 2011

O tym, co robi nieobecność T.

Sto razy myślałam, czy o tym napisać tutaj. Setki ludzi modliło się, by był zdrowy. Dziękuję. Setki są teraz ze mną. Dziękuję.

Mamy swoje plany, które nie uwzględniają śmierci. Ani naszej, ani bliskich. Cierpkie jest jednak życie i już wiem zbyt dobrze, że może się skończyć ot, tak. A czyjaś nieobecność już do końca życia będzie ciążyć.

Ani jeden dźwięk nie wydostanie się już z jego ust. A głównie się śmiał.

Utrata jest wpisana w ludzkie życie.

Nie wierzę, że już nie ma tutaj T. Że nie wpadnie o 22 na parówkę i herbatę w kubku 0,7 l. Koniecznie słabą i koniecznie z dwoma łyżeczkami cukru. Na pół godzinki, a będzie siedział trzy. Jak mogę uwierzyć skoro jeszcze przed trzema miesiącami planowaliśmy wakacje. Skoro w tamten piątek mówiliśmy jak to będzie, gdy już wyzdrowieje.

Gdy stałam nad trumną z jego ciałem nie rozpoznawałam w nim mojego T. Już go tam nie było. Ale i tak nieustępliwie czekałam aż otworzy oczy. A za mną pół tysiąca ludzi. Nawet połowy z nich nie zdążyłam poznać.

17 maja wyszłam ze szpitala i powiedziałam mu, że wrócę za trzy godziny. W międzyczasie dostałam telefon od jego brata. Wróciłam szybciej.

Otwieram rano oczy i kilka sekund zabiera mi uświadomienie sobie, co się stało. I za każdym razem boli tak samo.

Gdy czasem płakałam mówił, że można płakać tylko wtedy, gdy ktoś umrze. Dziś mogę wylewać łzy do woli. Ale to już niczego nie zmieni.

Śmierć ukochanej osoby można przeżyć na dwa sposoby. Nigdy się z nią nie pogodzić i stać się zgorzkniałą zranioną osobą. Odwrócić się od Boga i Go obwiniać. Albo inaczej. Nigdy się z nią nie pogodzić i dziękować Mu za wszystko. Dostrzegać ludzi bardziej niż dotychczas. Dawać siebie innym, bo już siły brakuje na egoizm.

T. chwali Boga w niebie. W końcu i on, i ja do ostatecznie do tego dążyliśmy. Tyle że ja jeszcze muszę być tutaj. I chwalić Boga na ziemi. Czasem zdarza nam się mówić, że życie w ciele to tylko chwila, a dla nas bardziej realne jest życie wieczne. Tyle że ja już nie mam wyjścia i nie tylko mówię. Ja muszę tak żyć.

T. śpi. Lubię tak o nim myśleć. Spotkamy się, najpóźniej za jakieś sześćdziesiąt lat.

A tu... mam świat zbudowany z naszych wspólnych planów, który już zawsze będzie tylko naszym snem. I mam nasze marzenia, które wymagają jeszcze sporo pracy.

sobota, 2 kwietnia 2011

Nieustannie w drodze

„Kto sedna opowieści doszukuje się w przestrzeni między utworem a tym, kto go napisał - ten błądzi. Szukać należy nie między dziełem a autorem, lecz raczej pomiędzy tekstem a jego odbiorcą.” - pisze w „Opowieści o miłości i mroku” mój ukochany Amos Oz. I dalej wyjaśnia: „Każde dobre dzieło literackie zaprasza nas w gruncie rzeczy, by przyjść i dostawić głowę do postaci takiego czy innego Rogoźnikowego stwora [ma tu na myśli tekturowe postacie z wyciętym otworem na twarz, gdzie można włożyć głowę i zrobić sobie zabawne zdjęcie], zamiast jednak wpychać tam głowę pisarza, jak czyni powierzchowny czytelnik, warto chyba przełożyć przez otwór własną głowę i zobaczyć, co się będzie działo.”

Co się będzie działo. W tym zdaniu odkryć można całe pokłady ekscytujących wydarzeń z przyszłości. Czy to nie wspaniałe, że za kilka dni możesz poznać człowieka, który wywiezie cię za dwadzieścia lat na inny kontynent, gdzie spotkasz ludzi mówiących w obcym języku zapomniane przez świat opowieści? Dla mnie z pewnością.

Gdy czytam książki w ich bohaterach dostrzegam i siebie. Są one trafniejszymi obserwatorami niż inni ludzie, którzy zwykle mówiąc o tobie, opowiadają o sobie. Jedno zdanie i już wiesz, że ty też tak byś zrobił, ty też byś odmówił, poszedł, tak powiedział. Książka to jak czarno-biały film z mojego życia. Tnę go i obrabiam. I odkrywam, kim jestem.

Zaskakuje mnie, jak podobnie myślą ludzie. Fragmentami, bo z całości tych myśli powstają tak odmienne ludzkie stwory. Ale te najmniejsze odczucia jednak bywają podobne. I chyba im więcej wspólnych podobnych elementów, tym większa szansa na bliskość.

Szukam. Jak zwykle. Po tym, co mnie porusza, szukam swojej drogi. A jestem wciąż zachwycona tym samym. Beznadziejnie z zapartym tchem przypatruję się ludziom i milczę, konstruując w myślach opowieści. Ale tak naprawdę od wielu miesięcy brakuje mi ładnie połączonych wyrazów, słów brzmiących na jeden trafny sposób, które układałby się jak wstążka o kolorach wrzosów między włosami stron.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Nocne opowieści

Żeby jeszcze w pustce bywało pusto. A ona jest pełna myśli złych, przewrotnych. Słowa na „nie” i z „nie” w środku. Zdarza się „nie” i na końcu. Za mało sensu między jednym a drugim uderzeniem serca. Więc pytam o sens. Pytanie, które powraca do każdego i zawsze. Jedni zagłuszają je pieniędzmi, inni ludźmi przewalającymi się przez ich życie. Jeszcze inni dawaniem. Tak, pod pozorem dobra może rozdzierać swoją paszczę bezsens. Znam takich, co do perfekcji opanowali wymalowane na twarzach uśmiechy, za którymi nie ma nic – tylko czarna otchłań.

Mogą mijać lata, w których nie raz dojdziemy do wniosku, że już wiemy gdzie iść i w jakim celu. I pomiędzy jednym a drugim odkryciem może się pojawić pytanie, które uświadomi, że nie wiemy jednak nic. Może życie polega na nieustającym dochodzeniu do naszej prawdy i jednoczesnym przekonywaniu się, że brakuje nam mądrości? To by było zdrowe, choć bolesne.

Przypominam sobie jedno z opowiadań. Jego zapach i smak tamtych wydarzeń. Idea i jej realizacja to bajki tak odległe, że wręcz nie do rozpoznania, że są z tej samej utkane nici. Zgubić cię może sen i potrzeba prosta. Zgubić może poranne parzenie kawy. Albo słowa nie tak dobrane w stróżce światła odbijające się echem. Z bezsensu sens. Z idei rzeczywistość. Z potu i łez marzenie.

Wizja, która przestaje żyć, pociąga za sobą śmierć marzeń. Wizja, której brak nie daje szansy na przyszłość. Jedynie na trwanie. I przetrwanie. Bez odpowiedzi. Bez odpowiedzi na pytanie o sens. Skądś w nas jednak nieustanne pytanie. Ktoś jednak woła niestrudzenie. Komuś zależy, żeby znaleźć odpowiedź.