sobota, 24 lipca 2010

Życie, śmierć i życie

Uwielbiam sobotnie poranki. Zwłaszcza, gdy temperatura jest w okolicach dwudziestu, a nie trzydziestu stopni Celsjusza. Lubię patrzeć przez okno i myśleć o tym, co jeszcze mnie czeka. Wyobrażać sobie rzeczy niemożliwe. Jak Alicja z Krainy Czarów, jak dobra Biała Królowa. To tylko opowieść, wiem. Ale wszystko, co zostało stworzone przez człowieka ma w sobie ludzki pierwiastek.

Dawno już nie zatrzymywałam się nad swoim życiem dłużej. Może dlatego brak wpisów na blogu. Ale dzisiejszy dzień skłonił mnie do refleksji. Może to ta lekko sentymentalna pogoda. Może drzewo tuż za moim oknem. Ale widzę, że jest jak dawniej.

To, co ma przyjść ekscytuje. A dziś jestem bliżej tego niż kiedykolwiek wcześniej, pisząc o spełnianiu marzeń. Wiele razy zapominałam o tym, jaki jest mój cel. Zajęta codziennością i rzeczami z listy do zrobienia. I zawsze w pewnym momencie traciło to swój sens. Ale świadomość jasnego celu uskrzydlała momentalnie. Zmieniała frustrację w oczekiwanie pełne nadziei i podekscytowania, a ospałość w działanie. Wiem, po co tu jestem i czego pragnę. Czy bez odpowiedzi na te pytania można być szczęśliwym? Ale jak wiele osób je zna? I dlaczego nie?

Ostatnio zajmowałam się postacią Remusa ze znanej Kaszubom powieści Majkowskiego. Człowiek, który miał szczytny cel – ocalenie kaszubszczyzny. Cel prawie niemożliwy do osiągnięcia. A jednak zwykły prosty facet podjął się zadania. Nie wyszło. Bo Strach, bo Trud, bo Niewarto. Te trzy zjawy towarzyszyły mu cały czas i chyba często towarzyszą nam, gdy chcemy coś osiągnąć. Z tego wyłania się dosyć sensowna, moim zdaniem, recepta na udaną realizację zamierzeń. Po pierwsze: nie bój się! Że nie wyjdzie, że ktoś coś pomyśli, że nie dasz rady, że to nierealne. Po drugie: ciężko pracuj! Podejmuj wyzwania, jak trzeba nie dosypiaj przez jakiś czas, szukaj możliwości i wciskaj się w najmniejsze szczeliny, nawet, gdy początkowo ktoś cię tam nie chce. Ale pracuj, uczciwie pracuj. To szlachetne zajęcie. Po trzecie: warto! Odnalezienie swojego miejsca i spełnienie to naprawdę coś, czemu warto poświęcić czas i wysiłek. Bo dzięki temu wszystko inne w naszym życiu nabiera sensu.

Przed tym wszystkim jednak stawiam Boga. Bez niego próby i wysiłki niewiele przyniosą efektów. Poczynając od marzeń, które są od Niego, przez strach, z którym On pomaga mi wygrać i trud, w którym On daje wypoczynek aż po sens, który On pokazuje.

Tato, nie zawodzisz, choćby zawiódł cały świat.

Nie chcę zgodzić się z tym, że ludzie odchodzą. Ale odchodzą. I nigdy już nie porozmawiamy. A ostatnio widzieliśmy się cztery lata temu. I przyjechałam na jego pogrzeb, żeby zobaczyć jak wykończył dom i ogród, i sad. Żeby wysłuchać opowieści, które są już tylko wspomnieniem. Żeby usiąść w salonie i usłyszeć ciszę. Żeby zobaczyć, że mijają lata i wszystko przemija.

Nie chcę zgodzić się z tym, że ludzie odchodzą. Ale „show must go on”. Z kuchni doszedł do mnie głos: „Ale trzeba jakoś żyć. Chyba trzeba jakoś dalej żyć?” Pytanie, bo kto wie, co teraz robić?

Tylko perspektywa wieczności daje nadzieję. Tylko świadomość, że życie na ziemi nie jest celem samym w sobie daje nadzieję. Tylko zmiana postrzegania może przynieść zmianę myślenia. Zapłakany głos w słuchawce telefonu. Wiadomość. Jezus. Tylko tak wytrzymamy.

Stałam na podwórku i widziałam jak drzewa dalej stoją, jak pies szczeka, a kury dziobią. Widziałam drogę, którą dalej jeżdżą samochody i rzekę. Zobaczyłam siebie, małą dziewczynkę w tych samych miejscach, które widzę teraz i przypomniałam sobie tę naiwną świadomość, że wszystko będzie zawsze tak samo.

I dalej część z nas budzi się, a część już nie. A ci co się budzą, wstają do pracy, jadą na wakacje, kupują książki i gotują obiady. Ale to za mało. Za mało, żeby potem, gdy ktoś się nie obudzi, żyć dalej.

Pytam siebie czasem: po co w takim razie tu jestem? Jestem tu, żeby jak najwięcej ludzi usłyszało o śmierci Jezusa na krzyżu, uwierzyło i zostało zbawionych. Bo czasu jest mało. Dlatego, gdy ktoś umiera najtrudniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy wierzył i czy został zbawiony. I wiara, że tak właśnie jest. Bo to, co nas czeka po śmierci ciała, gdy wierzymy, jest najcudowniejszym, co mogliśmy dostać od Boga. Wiecznie z Nim. Bez bólu, łez, śmierci.

Tylko taka perspektywa pozwala mi wstać kolejnego dnia i podejmować wyzwania.

I coraz częściej zaciskam zęby, powstrzymuję łzy i mówię: takie jest życie. A w Bogu odnajduję pokój.