poniedziałek, 4 lipca 2011

O tym, co robi nieobecność T.

Sto razy myślałam, czy o tym napisać tutaj. Setki ludzi modliło się, by był zdrowy. Dziękuję. Setki są teraz ze mną. Dziękuję.

Mamy swoje plany, które nie uwzględniają śmierci. Ani naszej, ani bliskich. Cierpkie jest jednak życie i już wiem zbyt dobrze, że może się skończyć ot, tak. A czyjaś nieobecność już do końca życia będzie ciążyć.

Ani jeden dźwięk nie wydostanie się już z jego ust. A głównie się śmiał.

Utrata jest wpisana w ludzkie życie.

Nie wierzę, że już nie ma tutaj T. Że nie wpadnie o 22 na parówkę i herbatę w kubku 0,7 l. Koniecznie słabą i koniecznie z dwoma łyżeczkami cukru. Na pół godzinki, a będzie siedział trzy. Jak mogę uwierzyć skoro jeszcze przed trzema miesiącami planowaliśmy wakacje. Skoro w tamten piątek mówiliśmy jak to będzie, gdy już wyzdrowieje.

Gdy stałam nad trumną z jego ciałem nie rozpoznawałam w nim mojego T. Już go tam nie było. Ale i tak nieustępliwie czekałam aż otworzy oczy. A za mną pół tysiąca ludzi. Nawet połowy z nich nie zdążyłam poznać.

17 maja wyszłam ze szpitala i powiedziałam mu, że wrócę za trzy godziny. W międzyczasie dostałam telefon od jego brata. Wróciłam szybciej.

Otwieram rano oczy i kilka sekund zabiera mi uświadomienie sobie, co się stało. I za każdym razem boli tak samo.

Gdy czasem płakałam mówił, że można płakać tylko wtedy, gdy ktoś umrze. Dziś mogę wylewać łzy do woli. Ale to już niczego nie zmieni.

Śmierć ukochanej osoby można przeżyć na dwa sposoby. Nigdy się z nią nie pogodzić i stać się zgorzkniałą zranioną osobą. Odwrócić się od Boga i Go obwiniać. Albo inaczej. Nigdy się z nią nie pogodzić i dziękować Mu za wszystko. Dostrzegać ludzi bardziej niż dotychczas. Dawać siebie innym, bo już siły brakuje na egoizm.

T. chwali Boga w niebie. W końcu i on, i ja do ostatecznie do tego dążyliśmy. Tyle że ja jeszcze muszę być tutaj. I chwalić Boga na ziemi. Czasem zdarza nam się mówić, że życie w ciele to tylko chwila, a dla nas bardziej realne jest życie wieczne. Tyle że ja już nie mam wyjścia i nie tylko mówię. Ja muszę tak żyć.

T. śpi. Lubię tak o nim myśleć. Spotkamy się, najpóźniej za jakieś sześćdziesiąt lat.

A tu... mam świat zbudowany z naszych wspólnych planów, który już zawsze będzie tylko naszym snem. I mam nasze marzenia, które wymagają jeszcze sporo pracy.