sobota, 22 sierpnia 2009

Informacji nie udzielamy

          Ostatnimi czasy oczekując w umówionym miejscu na koleżankę, zwróciłam uwagę na karteczkę widniejącą na kiosku. Napis początkowo nie wydał mi się zaskakujący. „Informacji nie udzielamy”. Kiosk stoi tuż przy dworcu głównym, mnóstwo turystów latem, w związku z tym i mnóstwo pytań o kierunek, miejsca, wydarzenia, ulice. Sama kiedyś rozdawałam ulotki kilka metrów od tego kiosku i więcej czasu spędziłam na odpowiadaniu na pytania niż na monotonnym wciskaniu niechcianych karteczek. Przypomnienie tego faktu dało mi właśnie do myślenia. Przecież wówczas nie przyszło mi zupełnie do głowy żeby wykazywać się negatywnymi odczuciami w stosunku do owych zabłąkanych turystów. Wręcz przeciwnie, mogłam pomóc, a i oni wydawali się wdzięczni i spokojniejsi po rozmowie ze mną.
          Zaczęłam zastanawiać się z jakiego powodu ktoś przyczepił tę karteczkę. Fakt jest taki, że na pewno pytali i było ich wielu. Zapewne z czasem stało się owe pytanie uciążliwe dla sprzedawcy w kiosku. Dlatego postanowił przyczepić karteczkę. Zdaje się jednak, że powinien jeszcze umieścić ją w co najmniej trzech językach: angielskim, niemiecki i francuskim. Dla pewności. Oczywiście nie mogę wiedzieć na pewno, że motywacja sprzedawcy tak właśnie wyglądała, ale wydaje się to całkiem prawdopodobne. Być może w najbliższym czasie będę miała okazję zebrania informacji z pierwszej ręki, gdyż wybieram się do centrum. Wtedy rozszerzę ten akapit.
          Jednak nie interesuje mnie tylko ta pojedyncza sytuacja. Zaczęłam zastanawiać się czy wszyscy, generalnie (choć to zawsze jest krzywdzące stwierdzenie), nie przyczepiamy do siebie tego typu karteczek. Robimy to metaforycznie – morderczym spojrzeniem, obojętną miną, słuchawkami wczepionymi w uszy, odwróceniem głowy, szybkim i nagłym odejściem, krótkim „nie”, pogardliwym burknięciem. Czy nie jest tak, że izolujemy się od nieznajomych, nie chcemy im pomóc, choć być może ta pomoc polegałaby jedynie na potwierdzeniu, że przechodzień idzie we właściwym kierunku?
          „Informacji nie udzielamy”. A ja pytam: dlaczego? Dlaczego, jeśli ktoś podejdzie do mnie i zapyta, gdzie tanio można przenocować w Gdańsku, mam mu odpowiedzieć: „Nie udzielam informacji”. Mogę nie wiedzieć, to również jest informacja. Jednak czy wolno mi zostawić takiego człowieka samego jeśli dokładnie wiem, gdzie znajdzie nocleg? To, że nie pracuję w Informacji Turystycznej nie oznacza, że nie muszę mu pomóc. Może inaczej, ja nic nie muszę, ale czy nie byłoby nam milej, lepiej, łatwiej?
          W naszej relacji z drugim człowiekiem zawsze musimy spróbować odwrócić role. Co by było gdybym to ja potrzebował pomocy, kilku prostych słów? Nie tylko o kierunku podążania. Może poklepania po ramieniu, może wysłuchania, ciepłego uśmiechu? Jest tyle wokół ludzi spragnionych zainteresowania, relacji, ciepła, a my chodzimy zbyt często z wypisanym na czole: „To mój teren, nie waż się tu wchodzić.” Czy to nie jest przerażające? Czy nie powinniśmy czegoś zmienić?
          Niedawno rozmawiałam z pewną młodą dziewczyną, która przyjechała do Polski z USA na kilka miesięcy. Pytałam ją o naszą kulturę, co jest innego, co ją zaskakuje. Powiedziała mi, że nie może zrozumieć dlaczego po miesiącu ludzie na osiedlu wciąż się do niej nie uśmiechają. Zna ich twarze, kojarzy całe rodziny, widują się kilka razy w tygodniu, ale wszyscy jakby udawali, że widzą się po raz pierwszy. Jej kultura jest zupełnie inna od naszej. Ona przyzwyczajona jest do „zagadywania” ludzi, których widzi pierwszy raz na ulicy, do krótkiej rozmowy, do spontanicznej pomocy. Takie proste gesty... one zwyczajnie otwierają nas wzajemnie na siebie. Czy to nie jest i miłe, i dobre?
          Mam głęboką nadzieję, że bardzo przesadziłam z porównaniem „kioskowej” karteczki o nieudzielaniu informacji do ludzkiej obojętności na innych. Mam nadzieję, że to tylko incydent. Mam nadzieję, a jednak mocno przeczuwam coś zupełnie innego. Jednak w tego typu sprawach staram się być bardzo naiwna i do końca spodziewać się tylko dobrego.
          Bo i cóż mam powiedzieć Kochani... zmiany bolą.

środa, 12 sierpnia 2009

Dwunastego sierpnia

          Sierpień. Sam środek ostatnich w moim życiu wakacji. Nadbałtycka plaża. Szum morza i ten męczący na dłuższą metę krzyk mew.
          Niebo jest dziś znacznie ciekawsze niż ziemia. Chmury układają się w podniebny świat pełen komnat, korytarzy, nieznanych nikomu tajemnych skrytek. Tak jak tutaj, tam też są dwa królestwa: jasne, wypełnione pokojem, miłością i ciemne, wiecznie knujące zło, zapatrzone w siebie, w zysk.
          Być może bardziej niż kiedykolwiek rozumiem, że walka wciąż się toczy. Każdego dnia podejmowane są liczne próby byśmy nie poznali prawdy, zwątpili, zrezygnowali. 
          Być może dziś jest dokładnie ten dzień, kiedy podejmuję decyzję determinującą całe moje życie. Za wiele lat wspomnę datę 12 sierpnia 2009 roku i powiem zamyślona, że TO wydarzyło się wtedy. Zupełnie nie wiem jak TO się stanie, ale trochę jest tak, jakby inaczej być nie mogło.

czwartek, 6 sierpnia 2009

On zaraz wraca

          Wakacyjnie.
          Słońce jest zupełnie takie samo jak kilkanaście lat temu, kiedy wstawałam wcześnie rano (wcale nie dlatego, że musiałam to robić, ale z chęci) i kompletowałam szybko koszulkę i spodenki żeby jak najszybciej znaleźć się na podwórku. Kiedy wychodziłam na klatkę schodową czułam przyjemny chłód studzący moje nazbyt rozpasane marzenia o innym świecie. Świecie, w którym będę dorosła. Pierwsze radosne słoneczne promienie zawracały jednak w głowie tak bardzo, że zapominałam o wszystkim. Było błogie tu i teraz. Bez obaw, bez odpowiedzialności, bez decyzji, które miałyby konsekwencje na całe życie.
          Spędzałam dnie na zbieraniu jabłek, zielonego groszku, chodzeniu po drzewach, gapieniu się w chmury. A kiedy już zaczynał zapadać zmrok, na końcu ulicy, na której mieszkałam, razem z koleżanką przysiadałyśmy na schodku przed klatką i wymyślałyśmy różne sposoby wkładania sznurowadeł w trampki. To chyba najmilsze zajęcie jakie pamiętam z dzieciństwa.

          Żyję historiami innych ludzi, którzy podróżują, oglądają, doznają, przeżywają swoje przygody. Sama wciąż jestem „sztywna” i nie potrafię uchwycić tego, co na mnie czeka. Niesamowite opowieści z grubych książek, które nigdy się nie zdarzyły. Słowa z przeszłości, które dziś brzmią jak baśń, ale czy były baśnią rzeczywiście, kiedy się dokonywały? Patrzeć z zazdrością na życia, które nie pozostawią po sobie nic więcej jak tylko stosy artykułów z gazet, które spłoną, strony internetowe, do których nikt nie będzie miał dostępu.
 
          Pytamy wszyscy: o co chodzi w tych kilkudziesięciu latach tu, na Ziemi? Odpowiedzi miliony. Nic, zdaje się, pewnego. Ale coraz bliżej, coraz bliżej, coraz bliżej.

          Te sznurowadła nie będą nawet wspomnieniem. Jezus przykleił do Ziemi kartkę „Zaraz wracam”. Jego miłość bez granic, sięga ponad horyzont. Bądźmy gotowi. [zarazwracam.org]